Szklane góry – Góry, październik 2011

Tytuł i zdjęcie na okładce mają przyciągnąć uwagę masowego odbiorcy i niestety, jak dla mnie, bardziej pasują na pierwszą stronę jakiegoś tabloidu. Na szczęście zawartość zdecydowanie odbiega od tego poziomu. Lektura książki stopniowo wciąga, opisy zdobywania kolejnych budowli przeplatane są barwnymi anegdotkami, których Alain Robert w czasie swoich wspinaczek nazbierał mnóstwo. Historie z więzień, których zwiedził sporo, nieustanna rywalizacja z ochroniarzami o dostęp do budowli, reakcje właścicieli budynków na jego przejścia, dramatyczne decyzje o podjętych wycofach. Czytając książkę, nie jesteśmy skazani na monotonię, bo oprócz mrożących krew w żyłach opisów przejść, znaleźć tu można różnego rodzaju refleksje; na temat architektury, demokracji i wolności, tak jak ją pojmuje autor. Nie epatuje on czytelnika przepaściami i grozą, najczęściej pisze o swych wspinaczkach jako czymś zwyczajnym. Zwyczajnie też opowiada o tych momentach, w których był bardzo blisko śmierci. Z książki dowiedzieć się można także, dlaczego na sylwestrową wspinaczkę wybrał zachodni filar wieży Eiffla, zamiast wschodniego, z którego zrezygnował, jak przeżywa i jak odreagowuje stres przed solowym przejściem. Ja tego nie zdradzę, warto przeczytać samemu.

Alain Robert prowadzi bardzo świadomą grę z mediami, żyje dzięki nim i dostarcza im newsów podnoszących nakłady czasopism i oglądalność programów. Nie wychodzi tu jednak o wykorzystanie, raczej mówić można o symbiozie. Pierwszym jego pracodawcą był Paris Match, który wręcz zamawiał przejścia konkretnych budowli. Trudno mi sobie wyobrazić, aby w polskich realiach jakiś dziennik lub tygodnik wysłał wspinacza na „zamówione” przejście solowe – ale pewnie się mylę i teraz wszystko jest już możliwe.

Alain przyznaje, że lubi sławę, bycie rozpoznawanym, chwali się spotkaniami z politykami najwyższego szczebla, wielotysięczną widownią swoich występów (dziesięć tysięcy osób w Warszawie w 1998 roku) i bywaniem na higlifowych przyjęciach. To postępowanie jest odległe od tego, co robią inni wspinacze, ale trudno z tego robić zarzut, tym bardziej że nie odmawia udziału w akcjach charytatywnych.

Robert jest fenomenem fizycznym, ponieważ wspina się z kontuzjami, które większość z nas uznałaby za wykluczające z dalszej działalności. Nic dziwnego, że wstęp do książki napisał lekarz autora. To jest coś, ale jeszcze bardziej imponujący jest aspekt psychologiczny, ponieważ ma on za sobą kilka bardzo poważnych wypadków, po których większość ludzi zrezygnowałaby ze wspinania, nie mówiąc o solowaniu. Większość, ale nie Alain Robert i choćby dlatego warto przeczytać książkę o tym wyjątkowym człowieku. Wyjątkowym, bo właściwie nie ma on naśladowców ani rywali. Książka pierwotnie ukazała się w 2008 roku, ale kalendarium w polskim, tegorocznym wydaniu zostało uzupełnione aż do 2011 roku, co jest świetnym dopełnieniem lektury. Niestety, czytanie nieco psują detale tłumaczenia: Alain wspina się po „urwiskach” w „kleterkach” po czym „spuszcza się”, Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ktoś przeznaczający kilka tysięcy na to, żeby ukazała się dana publikacja, żałuje kilkuset złotych na to, by przeczytał ją ktoś z branży, kto mógłby wspomóc nieznającego się na detalach tłumacza. Nie zmienia to jednak faktu, że to niebanalna książka o niebanalnym wspinaczu i po prostu trzeba ją przeczytać.

Andrzej Mirek